Na wiele pozwalam mojemu dziecku! Daję mu dużą swobodę w decydowaniu o jego wolnym czasie i dodatkowych aktywnościach, ale wszystko w ramach zdrowego rozsądku i bezpieczeństwa. Nie ma u nas negocjacji, jeśli chodzi o kask na motor, czy rower. Nie ma negocjacji odnośnie zapinania pasów. Nie chcesz kasku, czy nie zapinasz pasów – nie jedziesz!
Czy dla Was to też takie oczywiste? Gdy Vincent był młodszy, jazda autem zawsze się wydłużała w czasie, bo co chwilę musieliśmy robić postoje na rozprostowanie kości, karmienie, czy przytulenie. Najczęściej jednak podróż planowaliśmy w czasie drzemki. Wszystko było podporządkowane dziecku.
Wczoraj przypomniała mi się pewna historia sprzed 4 lat. Chodziłam wtedy na różne spotkania, wydarzenia i warsztaty. Spotykałam się z innymi kobietami i młodymi mamami, wymieniałyśmy się doświadczeniami, poradami, czy po prostu problemami związanymi z macierzyństwem. Pewnego razu na spotkaniu tego typu poznałam młodą mamę. Mama wychowująca dziecko w filozofii rodzicielstwa bliskości, ekologiczna i propagująca szeroko rozumiany zdrowy tryb życia (zero słodyczy, wege, rower). Godna zaufania kobieta, powierzyłabym jej dziecko bez zastanowienia. Hmm, czy na pewno?
Wspomnianego dnia rozmawiałyśmy o rzeczach używanych. Dziewczyny wymieniały się doświadczeniami, co udało im się kupić w dobrym stanie używane dla dzieciaczków. Ja przyznałam, że często nie mam cierpliwości do kupowania rzeczy używanych i że jest coś, czego nigdy używanego nie kupię, jak fotelik samochodowy i buty dla dziecka. Eco-mama jednak nie przyznała mi racji kwitując: „Ja jeżdzę mało samochodem, a jak już jedziemy na wycieczkę to moje dziecko płacze w foteliku, więc głównie siedzi u mnie na kolanach”. Zamurowało mnie tak, że nie potrafiłam nawet złapać oddechu. Miła rozmowa zmieniła się w przepychanie argumentami, ale nikt nie dał się przekonać.
A jaka jest Twoja postawa? Płacz dziecka, bo „nie chce kasku”, „nie chce pasów” jest argumentem do zrezygnowanie z zasad bezpieczeństwa?